piątek, 2 marca 2012

.1.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Zoey

    - Jev, zastaw mnie! – ryknęłam śmiechem, podczas gdy on non stop łaskotał mnie w brzuch. – Łapy precz, bo pożałujesz. – powiedziałam niemal bezgłośnie, nie mogąc nabrać tchu przez to całe szczypanie mnie w okolicy bioder.
    Kątem oka zauważyłam jak w naszą stronę biegnie Arthur.  Nagle dziwne gilgotanie przy brzuchu ustało. Odwróciłam się gwałtownie i zobaczyłam jak Arthur odciąga ode mnie Jev’a. Na jago twarzy widniał szelmowski uśmieszek. Mrugnął do mnie, a ja pokręciłam głową w rozbawieniu, w duchu mu dziękując.
    Chwilę jeszcze stałam i patrzyłam jak się przekomarzają. Z lekkim uśmiechem na ustach odwróciłam się do swojej szafki, by wyjąć książki. W oddali było słychać wrzaski i piski, ogółem hałas jaki wywoływali Arthur i Jev, bijąc się dla zabawy.
    - Jak dzieci… - zachichotałam, siłując się z zamkiem od szafki. Zmarszczyłam brwi, próbując bezustannie ją otworzyć. Nic, ani rusz. – Co za cholerstwo. – burknęłam zła, pocierając przedramieniem czoło.
    Nagle z górnych schodów rozległ się stukot butów, który z każdą sekundą zaczął się nasilać. Po chwili ujrzeliśmy panią Montgomery, nauczycielkę matematyki. Ustała i wbiła w nas spojrzenie zimnych, szarych oczu. Biły od niej złość i negatywne emocje. Oj, nie była zadowolona. W sumie to ja nic nie przeskrobałam.
    - To Zoey! – wykrzyknęli razem Arthur i Jev, nim nauczycielka zdążyła cokolwiek powiedzieć. Zmrużyłam gniewnie oczy i posłałam im minę mówiącą ,,wielkie dzięki”.
    Na szczęście nauczycielkę nie nabrała się na to i przeniosła wzrok ze mnie na nich.  Jej mina była w stylu ,, Lepiej mnie nie wkurzaj”. O mało się nie roześmiałam.
    - Wy dwaj. Jeżeli jeszcze cokolwiek usłyszę, podkreślam cokolwiek. Nawet chociażby wasz oddech…nie ma was tu, w tej szkole! – wydarła się, lecz po chwili się opanowała i uniosła z wyższością podbródek. – A wierzcie mi, już ja się o to postaram. – powiedziała ciszej, lecz donośnie i odeszła mrucząc coś pod nosem.
    Roześmiałam się, spoglądając na nich. Stali oparci o ścianę ze zmieszanymi minami. Od dawna, gdy coś narozrabiali, to zawsze trafiali na naganę od pani Montgomery. Biedna,  ledwo z nimi wytrzymywała. A nawet zaczęła brać tabletki uspokajające.
    Ale najczęściej wpadaliśmy po uszy we trójkę. Nasze pomysły od razu wpakowywały nas w kłopoty, wystarczyło tylko byśmy spędzili ze sobą kilka minut. Taka Święta Trójca, jak nazywało nas wielu nauczycieli. Nawet próbowali nas odosobnić. Przesiadali nas na lekcjach, na przerwach rozsyłali po kątach lub wzywali po kolei do nauczycieli. Ale i tak to nic nie dało i w końcu odpuścili.
    Niektórzy nauczyciele pytali mnie dlaczego się z nimi trzymam. Sugerując, że przez nich mam tylko problemy nic więcej. Ja oczywiście stanowczo zaprzeczałam i mówiłam, że życie bez nich byłoby nudne, szare i bez emocji. Nie posiadałoby tej choćby minimalnej dawki adrenaliny. Moim życiem kierowałoby jednolitość i monotonność. A przecież w życiu chodzi o to, żeby z niego korzystać, na wszelkie możliwe sposoby, bo jest zbyt krótkie, by móc się nim delektować. I nie ważne jest co w życiu robisz. Ważne jest, by to zrobić. Bo nikt inny nie zrobi tego za ciebie.
    Odwróciłam się z powrotem do szafki i zaczęłam ponownie majstrować z zamkiem. Po dłuższej chwili, gdy nadal nie chciał się otworzyć, uderzyłam w szafkę bełkocząc przekleństwa.
    - Eh…Zoey, nigdy się tego nie nauczysz? – powiedział Arthur z nutą rozbawienia w głosie i przystanął obok, opierając się o sąsiadującą szafkę. Patrzył na mnie tymi swoimi boskimi oczami, koloru lapis-lazuli.
    Odsunęłam się lekko, by mógł mi ją otworzyć. Wpatrywałam się jak uczennica, próbująca zapamiętać każdy szczegół lekcji.
    Chwycił kłódkę i szybko, chudymi palcami otworzył ją, zgrabnie ustawiając szyfr. Nawet nie zdołałam zarejestrować większości z jego ruchów. Poszło mu bardzo łatwo. Zresztą ze wszystkim on tak miał. Ostatnio naprawił samochód mojego dziadka, gdzie nikt z rodziny nie wiedział co jest nie tak, a mechanik był za drogi, więc zgłosiliśmy się do niego. Trzeba przyznać, że miał do tego smykałkę, taka złota rączka z niego.
    - Udało Ci się. Czysty fuks.– wzruszyłam ramionami z lekkim uśmiechem.
    - Taak, po raz setny. Jak widać fart musi mi nieźle dopisywać.– odwzajemnił uśmiech i skierował się do swojej szafki, wyjmując podręczniki.
    Wbiłam w niego wzrok. Arthur jest wysportowanym, mierzącym sto osiemdziesiąt pięć centymetrów chłopakiem o umięśnionej budowie ciała i szerokich ramionach. Na jego głowie roi się od blond loków, a błękitne oczy okalane długimi rzęsami lśnią jak ocean w świetle dnia i zapraszają do zatopienia się w nich. Zwykle nie roztaje się ze słuchawkami dyndającymi mu na szyj.
    Co do charakteru, to jest osobą która dąży do celu niezależnie od konsekwencji, lecz nie przemawia przez niego egoizm. Potrafi być miłą i kochającą osobą, skorą do pomocy i poświęceń dla drugiej osoby. Jednocześnie jest podejrzliwy. Musi daną osobę poznać, dopiero potem ewentualnie może zostać dobrym znajomym. Nie jest imprezowiczem, woli samotność lub zaufane towarzystwo.
    Za to Jev jest przeciwieństwie Arthura, co wcale nie oznacza się nie dogadują. Wręcz przeciwnie-trzymają się jak rodzeni bracia.
    Wysoki, mierzący metr osiemdziesiąt dwa, brunet o postawnej budowie ciała. Na pierwszy rzut oka być może przeciętny chłopak, lecz jego siła ujawnia się w przenikliwym spojrzeniu, szmaragdowych tęczówek. Włosy zwykle w lekkim nieładzie, miękko opadające na twarz. Zniewalający z lekka szyderczy uśmiech, często przyklejony do twarzy i hipnotyzujące spojrzenie dużych zielonych oczu potrafi przyciągnąć każdego. To właśnie cechuje Jev’a.
    Z charakteru jest niezwykle uparty i zawzięty. Po trupach dąży do celu. Jest wybuchowy i nieprzewidywany. Posada wiele charyzmatycznych pomysłów, które potem realizuje. Co niekiedy sprowadza na niego kłopoty. Dla prawdziwych osób, najlepszy przyjaciel.  Nigdy nie kłamie i jest szczery. Dla ważnych mu ludzi jest gotowy poświecić wiele i w każdej chwili jest w stanie pomóc. Posiada jeden serdeczny uśmiech przeznaczony tylko i wyłącznie dla przyjaciół. Może z pierwszych oględzin jest szorstki, nie pozwala się bliżej poznać. Ale tak naprawdę, w środku ma wielkie, bohaterskie serce.
    - Hej, królewno obudź się! – z rozmyślań wyrwał mnie z rozbawiony głos Jev’a. Szybko przeniosłam wzrok na niego. Obaj z Arthur’em czekali na mnie, wiec pośpiesznie wyjęłam potrzebne podręczniki i wsadziłam do torby.
    - Przypominam wam, że dzisiaj nie ma treningu. Trener z trenerką pojechali na zebranie zarządu, gdzieś daleko. Nie wiem gdzie, no ale w każdym bądź razie nie ma zajęć. – westchnęłam.
    Tak się składało, że we troje trenowaliśmy kajakarstwo, a te zajęcia prowadzili moi rodzice. Zaczęło się lato, więc niedługą zaczną się zawody. Co także wskazuje, że będziemy mieć więcej treningów, bo musimy nabrać formy.
    - Tak, wiemy. Już nam to mówiłaś. – skonwertował Arthur z krzywym uśmiechem, pocierając dłonią kark.
    - To dobrze, wiec już chodźmy.  – powiedziałam, mijając ich i kierując się do wyjścia. Poczłapali za mną.

***

    Po pożegnaniu się z Arthur’em i Jev’em poszłam do domu i zaczęłam odrabiać lekcje. Potem przygotowałam sobie obiad i posprzątałam nieco pokój. Rodzice nadal nie wracali z zebrania, więc przebywałam sama w domu.
    Właśnie dochodziła dziewiętnasta, gdy mój telefon zabrzęczał. Oderwałam się od książki i chwyciłam telefon. Przeczytałam smsa od Arthura.

Cześć Zo. Byliśmy na dzisiaj umówieni.
Spotkajmy się dwudziestej przy starym ratuszu.
Mam dla Ciebie niespodziankę.

    O kurczę, całkiem zapomniałam! W sumie planowaliśmy to jakiś tydzień temu. Potem nie pisnął o tym ani słowa, więc myślałam, że zmienił zdanie czy coś podobnego. No ale skoro jednak nie, to z chęcią się z nim spotkam.
        Podeszłam do szafy i wyciągnęłam brązową bluzkę z narysowanymi piórami na wysokości dekoltu i sweter. Szybko zarzuciłam całość na siebie i ubrałam ciemne jeansy.
    Odwróciłam głowę w stronę lustra i przyjrzałam się sobie. Długie, blond włosy luźno opadały na ramiona. Oczy koloru ciemnego bursztynu wpatrywały się we mnie. Ładnie wykrojone, perłowe wargi, wyginały się w delikatnym uśmieszku.
    Po dłuższej chwili wzięłam parasol i wyszłam na zewnątrz, kierując się w stronę ratusza. Padało, a wręcz lało. Zastanawiało mnie tylko to, dlaczego chce się spotkać w tym miejscu. Przecież to jest prawie na końcu miasta. No ale może jest to część tej niespodzianki? Przez moją twarz przemkną cień uśmiechu.
    Szłam w milczeniu. Oglądałam okiełznane przez deszcz miasto. Niewyraźne światła ulicznych latarni tworzy w kałużach incydentalne obrazy, które ginęły pod kołami bezlitosnych samochodów. Szpiczaste dachy ogromnych budynków drapały w ciemnościach chmury, a dziesiątki smutnych parasoli zmierzało w stronę spasłego mroku.
    Nawet nie zauważyłam jak szybko dotarłam do celu. Byłam pierwsza, więc postanowiłam poczekać. Mój wzrok przykuły ogromne wrota ratusza. Efektownie ozdobienie pozłacanych części drzwi w kształcie enigmatycznych zawijasów wywierało wrażenie.  
    Przeniosłam wzrok na ulice. Ani żywej duszy. Żadnych ludzi i samochodów. A niedawno tak tętniło życiem. A teraz stałam sama w świetle kiepskiej latarni i słyszałam tylko lekkie dudnienie deszczu o mój parasol. Głęboko zamyślona wpatrywałam się w martwy punkt.
    - O, siema Zoey. – podskoczyłam przestraszona na jego głos, a serce uciekło mi do gardła. Spojrzałam na Jev’a próbując się uspokoić. – Wybacz, że cię przestraszyłem. Myślałem, że mnie widzisz.
    - Co tu robisz? – zapytałam zdziwiona, wpatrując się w niego osłupiałym wzrokiem.
    - Arthur ma mi pożyczyć Wiedźmin 2. – wyszczerzył się, za to ja przewróciłam oczami.
    - Nie mogłeś z tym poczekać do jutra? – zapytałam.
    - Nie, musze mieć to dzisiaj. Bardzo ekscytująca gierka. Polecam. – odparł z tym swoim uśmieszkiem i oparł się o framugę drzwi. – A ty, co tu robisz?
    - Mam się dzisiaj z nim spotkać. – odpowiedziałam po chwili.
    - Tutaj? Ale z niego romantyk. – parsknął śmiechem, a ja spojrzałam na niego krzywo. Najwidoczniej humor mu dopisywał.
    Chwilę staliśmy w milczeniu,  wpatrując się w zamarłe miasto. Już miałam się go o coś zapytać, lecz zza rogu wyskoczył Arthur.
    - Cześć Zo. – uśmiechnął się do mnie szeroko, patrząc wprost na mnie. Lecz gdy napotkał wzrokiem Jev’a jego uśmiech spełzł z twarzy. – A on, co tu robi?
    - Czekam, aż dasz mi Wiedźmin 2. – powiedział Jev, stając obok mnie.
    - To sobie trochę poczekasz, bo mam spotkanie z Zoey. A jak zauważyłeś pada, więc trochę zmokniesz. – spojrzał w czarnie niebo, mrużąc oczy. Potem zwrócił się do mnie. – Przyznam, że trochę dziwi mnie miejsce naszego spotkania. Czemu je wybrałaś?
    Zamurowało mnie.
    - Ja wybrałam? To ty napisałeś, że chcesz się spotkać przy starym ratuszu, i że masz dla mnie jakąś niespodziankę. – odparowałam.
    Spojrzał na mnie zbaraniałym wzrokiem.
    - Nie, nie to ty do mnie wysłałaś smsa, że chcesz się spotkać. – opowiedział powoli, po dłuższej chwili.
    - Ej stary, a co z moją płytą, którą miałeś mi przynieść. Przeszedłem szmat drogi do jakiegoś zadupia, a ty chcesz mi powiedzieć, że jej nie masz? – wtrącił się zły Jev.
    - Co? O co ci chodzi? Jaką płytę? Ja nic nie wiem o żadnej płycie!  - mruknął z lekka zdenerwowany Arthur.
    Teraz to Jev patrzył zaskoczony. Zresztą ja także stałam zbita z tropu i patrzyłam to na jednego, to na drugiego.
    Już chciałam się odezwać, gdy usłyszałam głośny warkot silnika. Zza rogu wyleciała grupa samochodów, które pędziły w naszą stronę z zawrotną prędkością.
    Odruchowo Arthur i Jev zasłonili mnie swoim ciałem. Popychając do tyłu. Myślałam, że pojazdy w nas uderzą, lecz ostatecznie zatrzymały się z piskiem opon, przed nami. Po chwili dołączyły jeszcze inne blokując nam boczne wyjcie ucieczki. Byliśmy w pułapce.
    Kolana miałam jak z waty. Nogi się pode mną uginały. Jedyne co powstrzymywało mnie przed upadkiem, to wbijanie kurczowo palców w ramiona Arthu’ra i Jev’a.
    Oglądali się dookoła w poszukiwaniu jakiejkolwiek drogi ucieczki. Ale nim zdążyli coś wykombinować, z samochodów wysiadło kilkoro uzbrojonych, ubranych na czarno mężczyzn i ruszyło w naszą stronę.
   Odruchowo zaczęliśmy się cofać. Po chwili staliśmy już przyparci do ścian budynku.
    Żołądek fiknął mi koziołka, zrobiło mi się niedobrze i słabo, jakby wokół nas brakło czystego, świeżego powietrza. Myślałam, że serce wyskoczy mi z piersi. Czułam, jak mięsnie Arthu’ra się napinają. Jakby był gotowy na walkę z nimi, w obronie nas. To samo zauważyłam u Jev’a. Już chciał ruszyć w ich stronę, gdy nagle się zatrzymali, celując w nas bronią.
    O, cholera… Było niedobrze, bardzo niedobrze. Poruszyliśmy się niespokojnie,  chcąc spróbować uciec. Lecz nim zdążyliśmy wykonać jakikolwiek ruch, wbiły się w nasze szyje malutkie strzałki.
   Szybko je wyjęłam, lecz to nic nie dało. Poczułam zawroty głowy i mdłości. Pojawiły się czarne plamy przed oczami. Kątek oka zauważyłam, że z moimi przyjaciółmi nie jest za dobrze. Najwyraźniej z nimi działo się to samo, co ze mną.
    Upadłam z braku sił i nagłej fali zmęczenia. Usłyszałam jak ktoś woła moje imię. Nie byłam pewna, czy to Arthur, czy Jev. Nie miałam siły. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Byłam taka śpiąca i bezradna, a ciało odmawiało jakichkolwiek ruchów.
    W oddali jeszcze przez chwile słyszałam głosy, ale jakby dobiegały z bardzo daleka. A potem wpadłam w ciemność. I leciałam, zanurzając się w niej coraz głębiej. Byłam sama. A po chwili urwał mi się film…
   

1 komentarz:

  1. [część 1.] gdzieniegdzie brak przecinków, drobne literówki. 'Zmarszczyłam brwi, próbując bezustannie ją otworzyć.' nie pasuje mi tutaj przymiotnik 'bezustannie', zdanie brzmiałoby lepiej bez niego. Denerwuje mnie słowo 'nagle'. Zupełnie jakby nie można było tego zastąpić 'następnie', 'po chwili', 'po jakimś czasie', 'nieoczekiwanie', 'wtem'. Naprawdę, jest bardzo dużo zamienników. 'Ustała i wbiła w nas spojrzenie zimnych, szarych oczu' nie lepiej brzmiałoby 'zatrzymała się i zlustrowała nas lodowatym wzrokiem'? 'w sumie to ja nic nie przeskrobałam' - w sumie to po co jest to 'w sumie'? :D Wydaje mi się, że to zdanie jest w tym momencie zupełnie niepotrzebne. Czy naprawdę chciałaś zabłysnąć, pisząc 'are you fucking kidding me?'? Jak już zaczęłaś pisać po polsku [oczywiście pomijając imiona oraz nazwiska postaci] to proszę, trzymaj się już tego i nie dodawaj żadnych słynnych, angielskich napisów, które znajdują się pod/nad memami, które można zastąpić pięknym, polskim słownictwem. Pierwsza wypowiedź pani Montgomery [nie wiem jak to się pisze. i mało mnie to obchodzi] zaczynająca się od słów 'wy dwaj.' jest ogólnie źle zbudowana, ale nie da się kopiować, więc jej nie poprawię, bo mam lepsze zajęcia niż przepisywanie zdania po zdaniu. [tak na marginesie, za dużo powiedziałaś o opowiadaniu w prologu. ;] 'nawet próbowali nas odosobnić' - a czy nie można by napisać 'nawet próbowali nas rozdzielić'? Nie próbuj wtrącać mało używanych słów, bo jakoś ci niespecjalnie to idzie. 'Sugerując, że [...]' skoro już nie jest to zdanie złożone podrzędnie/nadrzędnie, to powinno się zaczynać od słów 'sugerowali, że [...]' Nie podoba mi się zdanie '[...] nudne, szare i bez emocji' dobra, może być nudne i szare, ale bez emocji? Chyba jednak nie może być bez emocji. Nawet picie soczku jabłkowego wzbudza w tobie jakieś emocje, nieprawdaż? 'moim życiem kierowałoby [...]' KIEROWAŁABY. 'Jednolitość' jest rodzaju żeńskiego i nie 'monotonność' tylko 'monotonia.' 'powiedział arthur z nutą rozbawienia w głosie i przystanął obok [...]' czyli więc chodził po korytarzu i już nie podpierał ściany? Hm. Możliwe też, że chodziło o słowo 'podszedł', ale ten wyraz ma trochę inne znaczenie niż 'przystanął'. 'skierował się do swojej szafki, wyjmując podręczniki' skąd wyjmował te podręczniki? z powietrza? Piszesz, że Jev i Arthur są swoim całkowitym przeciwieństwem, jednak wnioskując po twoim opisie stwierdzam, że są do siebie całkiem podobni... Nie leży mi zdanie 'co także wskazuje, że będziemy mieć więcej trenigów [...] (czy jakoś tak, nie chce mi się znów zaglądać.)' Po kiego grzyba dodajesz apostrofy pisząc 'z Arthur'em i Jev'em''? poczytaj sobie na wikipedii, jeśli nie wiesz, gdzie je się stawia. 'perłowe wargi'? WTF?! :D

    OdpowiedzUsuń