czwartek, 8 marca 2012

.2.

ROZDZIAŁ DRUGI

Arthur

    Obudziły go gorące promie słoneczne, które niemal wbijały się w plecy, powodując palący ból. Do tego co jakiś czas oblewała go fala zimnej, słonej wody przyjemnie ochładzając jego ciało.
    Gwałtownie nabrał powietrza, przez co zakrztusił się wodą, która akurat w tej chwili naparła na niego całego. Zaatakował go silny kaszel, a on próbował się pozbyć wody z płuc.
    Spostrzegł, że leży twarzą do mokrego piasku, więc szybko zmienił pozycję, przewracając się ociężale na plecy. Od razu gdy to zrobił, światło słoneczne uderzyło w niego swoją potęgą, oślepiając go na kilka sekund. Przykrył dłońmi twarz, próbując się nimi zasłonić. Po chwili wzrok nieco przywykł do rażącego, emanującego potężnym gorącem słońca…
    Słońce? Jak to słońce? Przecież była noc kiedy…
    - O nie… -szepnął niemal bezgłośnie do siebie, czując narastający przypływ strachu. Przypomniał sobie co wydarzyło się minionego wieczoru – Zoey, Jev! -Natychmiast wstał rozglądając się pośpiesznie dookoła. Lecz pierwsze, co przykuło jego uwagę to miejsce w którym się znajdował.
    To niemożliwe!  Przed nim rozciągał się błękitny ocean, nad którym wisiało ogromne słońce. Stał na plaży, wtapiając stopy w przemokły od lekka wzburzonych fal piasek. Obrócił się i powiódł wzrokiem przed siebie, szeroko otwierając oczy ze zdziwienia i dezorientacji. Zobaczył  wysokie konary drzew, które pięły się w górę ku błękitnemu niebu. Liany i zarośla wiły się gdzieniegdzie, dopełniając luki w gęstawej dżungli. Miliony różnorodnej roślinności, która obrastała niesamowitą wyspę wprawiała go w oszołomienie. 
    - Cholera… - bąknął ktoś i zaczął mówić szereg przekleństw.
    Arthur spostrzegł leżącego na ziemi Jev’a. Natychmiast od niego podbiegł i pomógł wstać.  Jev rozejrzał się dookoła, nie wiedząc co jest grane. Jednak nim zdążył coś powiedzieć, odezwał się Arthur.
    - Słuchaj, musimy znaleźć Zo. Nie widzę jej. – potrząsnął Jev’em, który od razu zrozumiał, co należy zrobić.
    - Idź w prawo, ja sprawdzę lewą stronę. – powiedział Jev i nie czekając na odpowiedz pobiegł w wyznaczonym kierunku. – Jakby co spotkamy się tu . – rzucił przez ramie i przyśpieszył tępa, oddalając się.
    Arthur ruszył w przeciwną stronę.  Co jakiś czas wykrzykiwał jej imię, licząc na to, że być może się odezwie.  Przerażenie rosło z każdym następnym krokiem. A co jeżeli jej nie znajdzie? Jeżeli coś się stało i …
    Odrzucił szybko tę myśl, głęboko skupiając się nad określonym celem.
    Po dłuższej chwili zauważył zarys postaci, leżącej na piasku. Przyśpieszył kroku. Gdy był coraz bliżej,  wyostrzyły się rysy i zauważył Zoey.
    - Zo! – wykrzyknął i padł u jej boku, podnosząc ją na kolana. Odgarnął mokre włosy z jej twarzy, dotykając zimnego policzka i przechodząc palcami na szyje, gdzie wyczuł puls. – Zo, ocknij się!
    Jak na zawołanie, otworzyła oczy, od razu je mrużąc. Rozejrzała się dookoła, ale ostatecznie wbiła wzrok w niego, jakby oczekując odpowiedzi, na to co się wydarzyło. Zamiast tego przytulił ją mocno.
    Arthur pomógł jej wstać, lecz na początku chciał ją wziąć na ręce. Chociaż przez te kilka pierwszych metrów. Ale tego nie zrobił bo stanowczo zaprzeczyła, mówiąc że jeszcze nie jest niedołężna.
    Oboje szli w milczeniu obok siebie. Żadne nie wiedziało dokładnie co się stało, i jak się tu zaleźli. Pogrążali się w zamyśleniu, gdy nagle z nich wyrwał ich głos Jav’a, który niemal zmaterializował się na ich oczach… no albo po prostu go nie zauważyli.
    - Co to ma znaczyć do cholery?! – warknął idąc głębiej w ląd i przeczesując  mokre włosy niemiarowo. Ustaną i ponownie potoczył wzrokiem po wyspie. – Gdzie my jesteśmy? Czy to jakiś pieprzony realistyczny film?!  To gdzie te kamery! – przeczesał kilka drzew, dokładnie je obserwując.
    Arthur usiadł na złocistym piasku, przodem do oceanu, wsłuchując się w lamety Jev’a. Wciągnął głęboko do płuc powietrze, by potem móc je wypuścić ze świstem. Wpatrywał się w martwy punkt, utkwiony w błękitnych wodach.
    Nagle odwrócił się zniesmaczony gadką Jev’a o kosmitach, którzy nas porwali, wstrzepili jakieś gówno i wyrzucili przy najbliższej okazji, sprawdzając czy przeżyjemy ich eksperyment. Już miał mu coś powiedzieć, gdy zauważył, że w oczach Zoey gromadzą się łzy.
    - Hej, spokojnie. – podszedł do niej i przygarnął ją do siebie, gdy Jev nadal prowadził swój monolog.- Wszystko będzie dobrze. Jakoś znajdziemy sposób, by się stąd wydostać. Wiem, że to nieciekawie wygląda, ale nie możemy się załamywać. Damy radę – powiedział i otarł łzy z jej lekka zaróżowiałych policzków, a na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu.
    - Ta! Sranie w banie. Nie wydostaniemy się stąd. Nigdy, a najprawdopodobniej umrzemy tutaj z głodu jak i z braku picia.- burknął nastroszony.- Ty czekaj, a może zrobimy tratwę, jak Jack Sparrow w Piratach z Karaibów. Znajdował się w bardzo podobnej sytuacji, no tylko dodatkowo miał rum…
    - Jev, daj już spokój i zejdź na ziemie…
    -Co? Ja mam zejść na ziemie? Mówię co nas czeka. Za to tobie stary, potrzeba porządnego kopa, byś się natychmiast obudził. Z przyjemnością wypełnię tę misje. – Powiedział zimnym tonem i zaczął się do nich zbliżać. Wbijał przeszywający wzrok raz w Arthura, a raz w Zoey. -Nikt nas nie znajdzie. A wiesz czemu? Bo znajdujemy się w jakimś Wypizdowie. To koniec.
   Zapanowała pozagrobowa cisza. Arthur jeszcze mocniej przygarnął Zoey do siebie. Był zły, że Jev powiedział to tak doszczętnie, nie pozostawiając resztek nadziei. Chociaż w głębi duszy wiedział, że ma on racje. Nie ma szans by się wydostali.
    - To co zrobimy? – powiedział cichym, ochrypłym tonem po dłuższej chwili.
    - Wiem! – wykrzyknął Jev triumfalnie – Mam pomysł. Może…
    - Weź ty się lepiej nie odzywaj. – przerwał mu Arthur – Może co? Może poczekajmy na Czarną Perłę, aż wynurzy się z otchłani oceanu i zabierze nas ze sobą? Albo dołączmy do załogi Deivi’ego Johnsa na Latającym Holendrze? Nie, czekaj mam lepszy pomysł…Wołajmy o pomoc  Piotrusia Pana, może to jego wyspa, więc przyleci. Cóż warto spróbować. – powiedział sarkastycznie z nutą złości w głosie. Widać było, że Jev się głęboko nad czymś zastanawia.
    - Nie całkiem o to mi chodziło, no ale ten pomysł z Czarną Perłą też jest dobry… - nie zdążył dokończyć, bo Arthur doskoczył do niego, łapiąc za koszule i przyciągając do siebie. Był wkurzony jego zachowaniem w tak niecodziennej i dziwnej sytuacji. Już miał coś powiedzieć, gdy Zoey podeszła do nich obojga. Już nie płakała i nie wyglądała na taką kruchą jak przed chwilą. Wręcz przeciwnie jakby emanowała mądrością, a jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Była wykuta jak z marmuru
   - Obaj się uspokójcie i przestańcie wygadywać głupoty. To nie czas, ani miejsce. – skinęła głową w kierunku Arthura, dając mu znak by to on odpuścił. Odwróciła twarz w stronę Jev’a i znacznie zimniejszym tonem powiedziała. –Trzeba znaleźć rzekę, a mianowicie wodę zdatną do picia. Dalej musimy zrobić miejsce do spania gdzieś na drzewie. Nie znamy tej wyspy, więc nie wiemy jakie niebezpieczeństwo może w sobie kryć.  Następnie zbierzemy coś na opał, by tym samym odstraszyć czające się w nocy zwierzęta.
    Spojrzała to na Arthur’a, to na Jev’a . Sięgnęła do tylnej kieszeni jeansów i wyszukała scyzoryk. Wyjęła go i podała Arthur’owi.
    - Jedyny nóż, który posiadam. Dobrze, że noszę go od lat, przynajmniej teraz się do czegoś przyda.– Na jej twarzy wstąpił lekki uśmiech. Spojrzała w jego oczy. – Masz krzepę w łapie, więc nie powinieneś mieć  z nim problemu.
    Arthur wziął go od niej i spostrzegł, że na metalowym ostrzu wygrawerowane było małymi figlarnymi literami, napis: Amor tollit Timorem.
    - A ty, masz zapalniczkę? – zwróciła się do Jev’a.
    - No Zo, ja bym nie miał? – uśmiechnął się i w odpowiedzi pomachał nią.
    - A więc wiemy co robić. Chodźmy, musimy zdążyć przed zachodem słońca. – obejrzała się przez ramie, wpatrując się w miejsce, gdzie ocean styka się z niebem. Niemal namacalna była jej tęsknota. Tęsknota za tym, czego teraz nie ma. Za tym co może już nigdy nie wrócić. Za domem.
    Arthur westchnął, pogrążając się w smutku. Gdzie oni są? Co to za miejsce i dlaczego się tu znaleźli? Tego nie wiedzieli i możliwe, że się nie dowiedzą.
    Ku jego zdziwieniu Jev tym razem nie otworzył jadaczki i nie bełkotał infantylnych pomysłów i swoich przemyśleń. Przeciwnie – także tęsknił.
    Po chwili ruszyli z miejsca pozostawiając słone wody za sobą i kierując się w poszukiwaniu czegoś więcej. Jedyne co było teraz ważne to, to by przetrwać noc. A potem kolejną i jeszcze jedną. Pozostała im tylko nadzieja i wspólna przyjaźń. Reszta przepadła.

6 komentarzy:

  1. naprawdę świetne opowiadanie. na pewno będę czytać dalej. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie się czyta ;) Nie rób przerwy na tamtym blogu ; ;p
    Obserwujemy ?
    U mnie nowy wpis, może wpadniesz ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, i tak z chęcią wpadnę i będę Cie obserwować. ;D

      Usuń
  3. Podoba mi się ten blog jeszcze bardziej niz poprzedni ! fajnei sie czyta, szybko i wciąga ;D

    Zapraszam do mnie: http://aleeexsmile.blogspot.com/ - relacja z koncertu Ewy Farnej w Świdnicy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zaintrygowało mnie Twoje opowiadanie :)
    Jestem pewna, że jeszcze tu wrócę, a korzystając z okazji zapraszam również do siebie -
    http://survive-tomorrow.blogspot.com/
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń