piątek, 23 marca 2012

.3.


ROZDZIAŁ TRZECI

Zoey

    Patrzyłam na ciemnobłękitne wody otaczające wyspę. Słońce topiło się w oceanie, rzucając na przygasające niebo delikatne refleksy w odcieniach  bladej żółci i różu.  To wszystko było piękne, aż zapierało mi dech w piersi. Stojąc na piasku i opierając się o drzewo nie mogłam uwierzyć ze nas porwano i ze znajdujemy się tu wbrew naszej woli.
    Z oddali dobiegły mnie ciche wrzaski chłopaków. Wydałam ciche, przeciągłe westchnienie i ruszyłam za ich głosami.
    Powolnym krokiem przedzierałam się przez puszczę, starannie stawiając kroki, by przypadkiem nie wpaść na dziurę i nie doznać jakiegoś urazu.
    Droga do naszego obozu była krótka. Okazało się, że nie tak daleko płynie rzeka, więc rozbiliśmy się blisko oceanu, by w ciągu kilku minut móc do niej dojść. Można powiedzieć, że byliśmy dobrze zorganizowani.  Jev skombinował coś na opał, ja zajęłam się jedzeniem, a Arthur zbudował miejsce do spania na drzewie. W sumie było to kilkanaście  w miarę płaskich badyli powiązanych ze sobą ciasno i położonych na dwóch równoległych gałęziach. Wiem, nie wygląda to zbyt wygodnie, ale ważne żeby nic nas w nocy nie dosięgło.
    W końcu doszłam do obozu i zobaczyłam, że ognisko jest już rozpalone. Wokoło niego siedzieli Jev i Arthur. 
    - Widzę, że poradziliście sobie doskonale beze mnie. – powiedziałam z lekkim uśmiechem i podałam im zebrane z trudem kokosy.
    -A tobie udało się jakimś cudem je zerwać. – Arthur  wskazał na owoce i wziął jednego do ręki.
    - Tak. Nie powiem, że było łatwo, ale dałam radę.
    Przypomniałam sobie ile razy próbowałam się wdrapać na palmę. Nawet  ta najniższa sprawiała mi problem, ale na szczęście  była mocno pochyła, przez co ułatwiła mi ze wspinaczką.
    - No w końcu programy Bearego Gryllsa uczą, co nie? – powiedział Jev z wyraźnym rozbawieniem i zaniósł się śmiechem. Po chwili my także mu zawtórowaliśmy. 
    Potem długo siedzieliśmy  w milczeniu, jedząc miąższ z kokosów. Dopiero teraz spostrzegłam, że mój żołądek domagał się jedzenia.
    -Ej, jak myślicie dlaczego nas porwano i wyrzucona akurat tutaj? –przerwał ciszę Jev.
    - Zastanawiałem się na tym, ale nic konkretnego nie przychodziło mi do głowy. –Arthur wzruszył nieznacznie ramionami, skupiając uwagę na kokosie.- Sugeruję, że mieli w tym jakiś cel, ale jaki to nie wiem.
    - Ale dlaczego nas? Przecież mieli do wyboru  tyle ludzi. Ale nie, oni musieli wybrać akurat naszą trójkę. – skonwertował wyniośle Jev, nie kryjąc  złości.
    - Tak, masz racje. Nieźle to ukartowali.  – dołączyłam się do rozmowy, połykając dłuży kęs kokosa. Niestety był już ostatni.  Spostrzegłam, że chłopacy także już zjedli.
    Z westchnieniem oparłam się o pień drzewa znajdującego się za mną. Uniosłam głowę do góry i spojrzałam w czarne niebo, które lśniło milionami kosztownych brosz . Gwiazdy zdawały się patrzeć na nas, badając każdy nasz ruch.
    Poczułam się nieswojo, a po plecach przebiegł mi znajomy dreszcz, który zjeżył wszystkie włoski na karku i rękach. Odkrzyknęłam, chcąc go odegnać i wbiłam wzrok w ognisko, oplatając się rękoma.
    -A czy wy też czujecie takie dziwne przyciąganie tej wyspy? – zapytałam, a oni wbili we mnie niezrozumiały wzrok i zmarszczyli brwi.
    Zaczęłam się zastanawiać jak im to bardziej wytłumaczyć. Nie wiedziałam jak to określić. To było dziwne. Jakby wyspa przyzywała mnie. Prosiła żebym odkryła wszystkie jej tajemnice, podążała za nią i jej naturą.
    - Jakby wyspa kryła w sobie moc. Emanowała energią, którą chciałaby się podzielić. – spróbowałam jeszcze raz, mając nadzieje, że zrozumieją o co mi chodzi.
    - Może i tak. Ja mam ochotę zwiedzać ją i poznać wszelkie jej szczegóły…Może to dziwne, ale nie chce się stąd ruszać. – powiedział Atrhur dobierając odpowiednio słowa.
    - No, no! Dokładnie. – westchnęłam i spojrzałam na Jev’a wyczekująco, który w odpowiedzi wzruszył ramionami, dumając nad czymś innym i patrząc na przygasające ognisko.
    Chwilę jeszcze siedzieliśmy. Co jakiś czas któryś z nas coś powiedział, lecz ostatecznie skończyło się na wymianie dwóch czy trzech zdań.
    Im dłużej siedziałam, tym coraz bardziej chciało mi się spać, a powieki zaczęły mi bezwładnie opadać. Zrozumiałam, że coraz trudniej mi nad nimi zapanować. A do tego non stop ziewałam, co zaczynało mnie doprowadzać do szału. Nie chcąc zasnąć w tej pozycji zmusiłam się żeby wstać i podreptałam w stronę drzewa, na którym mieliśmy spać.
    - Ja idę spać, nie wiem jak wy. Jestem totalnie wykończona. – mruknęłam dosyć niewyraźnie i zaczęłam wspinać się na drzewo. Arthur i Jev odbąknęli coś i podążyli moim przykładem.
    - Jesteś pewien, że to się nie zawali? – zapytałam Arthur’a, gdy kładłam się na gałęzie. Czułam się niepewnie, do tego możliwość upadku podczas snu. To przyprawiało mnie o zawrót głowy.
    - Aj, kobieto! Mogłabyś mi zaufać. W końcu nazywają mnie ‘złotą rączką’. Ten tytuł z jakiś racji został mi przydzielony i to nie dlatego, że umiem zrywać banany, tylko dlatego, że mam zdolności Boba Budowniczego i umiem wszystko zrobić, jak i naprawić. Więc się nie martw, księżniczko. – uśmiechnął się szeroko i ułożył się obok mnie, po prawej stronie. Za to Jev, po mojej lewej.
    -Ufam, ufam. – powiedziałam ze śmiechem, szukając wygodnego miejsca.  – Dobranoc – dodałam niemal bezgłośnie i zamknęłam oczy. Niemal od razu zapadłam w głęboki, kamienny sen.

    Śniło mi się że biegnę przez ciemny las. Uciekałam przed czymś, tylko dokładnie nie wiedziałam przed czym. Przedzierałam się przez kolczaste zarośla, które ostrymi kolcami uderzały o moją skórę. Przerażona spojrzałam na ramiona, potem na dłonie.  Lśniły srebrną barwą, w świetle księżyca. Gołe stopy uderzały ciężko o ziemie, porośniętą wilgotnym mchem. Gdzieniegdzie wdeptywałam w ostre kamyczki, które raniły zmęczone stopy. Ale spostrzegłam, że nie zadawały mi bólu. Tak samo jak gałązki wplątujące się w moje włosy.
    Nagle za mną zadźwięczał przeraźliwy, głośny ryk, który rozniósł się echem po lesie. Nie był to odgłos zwykłego zwierzęcia. Był zbyt potężny. Żadne zwierzę, które znam nie byłoby w stanie wykonać takiego ryku.
    Ziemia trzęsła się pode mną, jakby na skutek stawianych kroków, które były niesamowicie ciężkie. Serce waliło mi jak młotem. Myślałam, że wyskoczy mi z piersi.
    I ponownie ryk, który przyprawił mnie o dreszcze. Tylko, że teraz był coraz bliżej. Biegłam ile sił w nogach, ale i tak mnie to coś doganiało.  Nagle zalała mnie ogromna fala zmęczenia, przez co straciłam ostrość widzenia. Las zaczął powoli się zamazywać, a ja zwalniałam, nie mogąc zaczerpnąć tchu.
    Ogromne kroki się zbliżały, a ja nie miałam już siły. No dalej, biegnij! Skup się, powtarzałam sobie w myślach. Zmrużyłam z lekka oczy, chcąc tym samym wyostrzyć widok.
    Zmusiłam się by spojrzeć za siebie. Zobaczyłam ciemny kształt wyłaniający się z ciemności. Zdusiłam w sobie krzyk przerażenia i gwałtownie się odwróciłam. Jęknęłam gdy spostrzegłam, że las się skończył, a ja z trudem nie spadłam z przepaści. Przede mną był jakby wąwóz, tylko nie widziałam ziemi. Ciągnął się bez końca w dół, gdzie znajdowała się gęsta mgła. Na samą myśl o nim, zrobiło mi się niedobrze.  Miałam lęk wysokości. A wieża Eiffla w porównaniu do tego była tylko namiastką.
    Zaczęłam się odsuwać od przepaści, gdy nagle uderzyłam plecami w coś twardego, co zawarczało w odpowiedzi. Z trudem przełknęłam ślinę i odwróciłam się, spoglądając w górę. Przede mną stała gigantyczna bestia z ślepiami czerwonymi jak krew. Była cała czarna, dokładnie nie widziałam konturów, bo zlewała się z nocą. Widoczne były tylko krwistoczerwone, wrogie oczy.
    Nawet nie zdążyłam krzyknąć, bo bestia wydała ogłuszający ryk, który wprawił mnie w zawrót głowy. Poczułam jak spadam. Leciałam w dół, ze świstem przecinając powietrze. Widziałam tylko oddalającego się ode mnie potwora. Zaczęłam krzyczeć…

    - Nie!!!- obudziłam się i usiadłam gwałtownie, wrzeszcząc na całe gardło. Arthur i Jev od razu obudzili się, nie wiedząc co jest grane. Tyle, że Jev, przez swoją niesubordynację spadł na ziemie z głośnym hukiem, przeklinając przy tym.
    - Chryste, Zo! Co się stało?! – wykrzyknął Arthur , łapiąc się za głowę i kucając przy mnie. Nim zdążyłam cokolwiek wyksztusić, Jev zrobił do za mnie.
    - A mnie to już nikt się nie zapyta? Spadłem z dwóch metrów! To boli. – wtrącił się zduszonym głosem. Przez jego twarz przeleciał grymas bólu, ale mimo to mówił dalej.- Zo, jesteś świetna, mogłabyś dostać nagrodę za najlepszy krzyk rodem z horroru…Ale do jasnej cholery, nie musiałaś go prezentować nam podczas snu! – skarcił mnie Jev i chwiejnym krokiem podszedł do drzewa, opierając się o nie.
    Arthur wbił w niego zlodowaciały wzrok, kręcąc głową. Lecz kiedy przemówił jego głos był ciepły i przepełniony troską.
    - Co się stało? Zły sen? – zwrócił się do mnie.
    - Ten koszmar…On był taki realny, taki prawdziwy. – jąkałam się, nadal przestraszona gdy po dłuższej chwili postanowiłam się odezwać. – To działo się tak szybko…Przerażające…-  nie zdążyłam powiedzieć nic więcej, bo nagle rozległ się okropny, budzący grozę ryk, który dochodził ze strony plaży.
    Oniemiałam, rozpoznając go. Ten sam co w moim śnie! Ogarnął mnie strach jaki wtedy czułam.
    - Co to?! – krzyknął Jev w dezorientacji. Arthur równie wyglądał na zaskoczonego tak jak on. Tylko ja wiedziałam co robić. Musieliśmy uciekać czym prędzej, bo miałam przeczucie, że to coś co wydało ten głos nie ma ochoty się z nami zaprzyjaźnić.
    - Musimy wiać! – ryknęłam, próbując przekrzyczeć ponowny ryk stwora. Pociągnęłam za sobą Arthura, po czym zeszliśmy z drzewa.
    - Ale co to jest?! – warknął nadal oszołomiony Jev, który nie był w wstanie się ruszyć. Próbował dostrzec coś w mroku nocy, ale było zbyt ciemno.
    -Coś, co nie wróży nic dobrego. Bierzcie dupę w troki i jazda! – wrzasnęłam zła. Całą sobą czułam jak to coś się zbliża. Każda cząstka mojego ciała szalała, czując mocny tupot  łap o ziemię. 
    Chyba wreszcie dotarło do nich, że jesteśmy w niebezpieczeństwie i  że to co zbliża się w naszą stronę nie zamierza pójść z nami w żadne układy, bo zaczęli biec w przeciwną stronę. A ja z nimi.
    Przedzieraliśmy się przez gęstwiny zarośli, uciekając z całych sił. Było ciemno, związku z czym była mała widoczność.
    Przeskoczyłam przez kłodę, lekko tracą równowagę. Odepchnęłam się od drzewa, chcąc biec dalej. Starałam się dobrze stawiać stopy na nierówne podłoże, bo w innym przypadku mogłabym nabawić się kontuzji.
    Mój oddech był znacznie przyśpieszony. Myślałam, że serce wyskoczy mi z piersi, ale próbowałam stłumić przerażenie i skupić się na ucieczce. W duchu podziękowałam tacie, że co drugi dzień zaciągał mnie na biegi.
    Nagle potknęłam się o wystający pień i upadłam na ziemię z cichym jękiem. Niemal od razu Arthur to zarejestrował i cofnął się by mi pomóc wstać. Spostrzegłam, że Jev także zwalnia.
    - Nic ci nie jest? – zapytał zasapany i chwycił mnie pod łokieć. Na szczęście nic mi nie było.
    - Kurczę, wyglądałam jak jakaś głupia blondynka wykonywująca akcję potknięcia się w jakimś słabym horrorze. – mruknęłam, próbując nabrać więcej powietrza. Arthur uniósł kącik ust ku górze w odpowiedzi, po czym zaczęliśmy biec.
    Co pewien czas słyszeliśmy przeraźliwe ryki, które były coraz bliżej nas. Za każdym razem towarzyszył mi lodowaty, nieprzyjemny dreszcz, który biegł od karku w dół. Czułam puls serca nawet w palcach u stup.
    Nagle, jakby znikąd wyrosło  przed nami ogromne, przewrócone drzewo. Arthur wskoczył na nie pierwszy, choć zrobił to z trudem, bo drzewo miało szeroki pień.  Wystawił do mnie w pośpiechu dłoń, a ja ją pochwyciłam, wspinając się. Po chwili byłam już na górze. Zorientowaliśmy się, że Jev już stoi po drugiej stronie pnia i nas ponagla.  Zeskoczyliśmy i kontynuowaliśmy bieg.
    Spostrzegłam, że tutaj ziemia jest o wiele miększa i moje stopy niemal się w nią zapadają, co znacznie opóźniało bieg. Zobaczyłam jak Arthur i Jev także mają z tym problem.
    Nagle moja noga zatopiła się aż do kolana. Krzyknęłam z przerażenia, z trudem ją wyciągając. Gdy to zrobiłam, straciłam równowagę i poleciałam do przodu. Na szczęście chwyciłam się ramienia Arthura, który stał przede mną.
    Niespodziewanie zaczęliśmy wtapiać się oboje w ziemię. Poczułam szarpnięcie i spostrzegłam oszołomiona, że spadam w dół z ogromną prędkością. Było czarno, jakbym wpadała w próżnię. Nic nie widziałam. Tylko żołądek jak i inne narządy podchodziły mi do gardła. Ale wiedziałam, że nie jestem sama, bo dookoła roznosił się nasz krzyk…

10 komentarzy:

  1. Kurczę, kiedy już tylko wciągnęłam się na dobre, wzrok chłonął kolejne akapity tekstu wydarzyło się coś niezwykle intrygującego, a zaraz potem... koniec. Teraz całą sobotę spędzę na zastanawianiu się, co będzie dalej. :))

    OdpowiedzUsuń
  2. bardzo ładnie piszesz .
    podoba mi się . < ; .

    OdpowiedzUsuń
  3. mogłabym czytać wiecznie takie blogi. super pomysł. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kurcze... boskie ! Kolejne świetne opowiadanie ! Masz talent do opisywania miejsc ! :33 Nie mogę się doczekać ciągu dalszego ! Czekam z niecierpliwością. ! x33

    OdpowiedzUsuń
  5. Kiedy wreszcie będzie następny rozdział, wchodze tu codziennie i za każdym razem czeka mnie rozczarowanie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem w trakcie pisania, no ale niestety nie miałam za bardzo czasu bo znacznie sprawdziany nasiliły się przed świętami ;\. No ale niedługo wolne wiec na pewno będzie następny rozdział. ;)

      Usuń
    2. Daj mi znać jak już coś napiszesz i oczywiście zapraszam do siebie
      http://chwilazapomnienia-adrianna.blogspot.com

      Usuń
  6. Fajny masz ten blog, ale czemu tak rzadko piszesz

    Zapraszam do mnie: http://aleeexsmile.blogspot.com/ Blog poświęcony Harremu Potterowi i mojej kolekcji, a także o magicznych autografach ♥

    OdpowiedzUsuń
  7. bardzo fajnne opowiadanie :)) . Masz talent , pisz pisz dalej .

    OdpowiedzUsuń